seaman seaman
6467
BLOG

Moja patriotyczna troska o polskiego wanrompuja

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 144

 Kiedy już opadły chmury złotego pyłu, który wzniecili wczoraj tefauenowscy funkcjonariusze po wyborze prezesa naszej prześwietnej Rady Ministrów na prezydenta równie prześwietnej Rady Europejskiej i już można było cokolwiek zobaczyć w złotej mgle, pomyślałem, że czas zgłosić wątpliwości. Coś jakby wotum separatum wobec tej lawiny aplauzu i zachwytu; wobec rzekomej cudowności tego zjawiska.

Słusznie ktoś może podejrzewać nieszczerość mojej troski o dobre imię premiera Donalda Tuska, teraz już wybranego szefa Rady Europejskiej. Mnie samemu nie przyszłoby na myśl, że kiedykolwiek zadrżę o reputację Tuska w oczach Europy i świata. Tymczasem tak się stało, wierzcie lub nie, lecz ośmieszenie Polaka w oczach świata łamie mi serce. Parafrazując słowa Jarosława Kaczyńskiego: Polsce się nie należy, żeby Polak się kompromitował na międzynarodowym forum, jakkolwiek bardzo byśmy go nie cierpieli.

Wczoraj po raz pierwszy serce mi drgnęło, gdy nasz szczery przywódca oznajmił licznie zgromadzonym zagranicznym mediom, że dzisiaj będzie mówił po polsku, gdyż z językiem angielskim będzie gotowy na grudzień. I miało rację moje serce, bo niestety, nie będzie gotowy, oj nie będzie. Kto bowiem przez siedem lat szlifował parkiety brukselskich salonów władzy i nie wyszlifował angielskiego na tyle, by posłużyć się nim na konferencji prasowej, ten nie będzie gotowy mówić nim  nim biegle za trzy miesiące. Nigdy już taki ktoś nie będzie gotowy, powiedzmy to sobie bez ogródek, ani na konferencji prasowej, ani w negocjacjach, ani w cztery oczy z ważnym politykiem, mówić po angielsku z precyzją, którą prezentuje w języku polskim. 

Dlatego moje serce załopotało żałośnie, gdy wredny dziennikarz zadając pytanie naszemu szczeremu przywódcy, zaznaczył złośliwie, że w grudniu będzie gotowy zadać mu to pytanie po polsku. I wierzcie mi, gdy Mogherini i van Rompuy swobodnie gaworzyli sobie z dziennikarzami - na przemian a to po angielsku, a to po francusku - to mi się serce krajało w drobne plasterki za każdą polską odpowiedzią Tuska, bo z ekranu zionęło jego zażenowaniem lub zgoła upokorzeniem. Było to bowiem upokorzenie Polaka, bądź co bądź. W tym kontekście to nie był dobry początek Tuska w nowej odsłonie, to był raczej falstart.

Ale po tej konferencji prasowej są jeszcze inne przesłanki, aby poważnie obawiać się, czy Tusk sprosta wyzwaniu europejskiemu. Już bowiem sam fakt, że dziennikarze nie mieli dlań litości przy pierwszym, dziewiczym przecież wejściu na scenę europejską w nowej roli, może świadczyć, że jeśli chodzi o media, to dla Tuska zaczęły się schody. Do tej pory, pod szczelnym i życzliwym parasolem Tej Naszej Telewizji, a także Tej Drugiej Telewizji oraz mediów pozostających pod nadzorem władzy, nikt nie ośmielił się zadawać mu tak obcesowych pytań, jak te o znajomość języka. A przecież to były dość spokojne i proste kwestie, co będzie się działo, gdy będzie miał do czynienia z dociekliwą indagacją na tematy doniosłe, drażliwe, skomplikowane i kontrowersyjne? Nawet nie chce mi się domyślać, lecz czarno widzę.

To jednak nie wszystko. Podobno angielski premier Cameron żywi szczerą nadzieję, że Tusk wniesie do Unii ducha reformatorskiego. Nie wiem, czy David Cameron uważnie słuchał wypowiedzi Tuska na tej konferencji, ale jeśli tak, to powinien mieć raczej mieszane uczucia co do słuszności swoich przewidywań. Otóż premier Tusk dał tam dość jasną wykładnię swojej przyszłej strategii na stanowisku szefa Rady Europejskiej. Jako swoją główną linię przedstawił bowiem troskę o to, aby przeciwnicy europejskiej zwartości i jedności nie dorwali się do głosu oraz znaczących pozycji i zapewnił, że będzie przed tymi obwiesiami bronił Unię do ostatniej kropli krwi. A to oznacza ni mniej nie więcej dokładną kalkę strategii rządzenia w Polsce. Tylko, że w Polsce premier odgrywał rolę przedmurza antypisowskiego, w Europie zaś będzie przedmurzem antysceptycznym.

I ja mocno podejrzewam, że na tym widowiskowym projekcie skończy się cała strategia Tuska – co chwila będzie gromił jakichś wyimaginowanych wrogów. Premier nie omieszkał także użyć swojego ukochanego bon motu o „europejskim marzeniu”, którym czarował elektorat w Polsce, co tylko potwierdza moją tezę, że całość kadencji Tuska zamknie się w obietnicach, a potem w tłumaczeniach, dlaczego tych obietnic spełnić nie był w stanie. Z tym, że po angielsku nie będzie tak skuteczny jak po polsku, to już wiemy na pewno.

Wreszcie trzecia rzecz. Nie wiem, czy wszyscy zauważyli podejrzaną skwapliwość, z jaką van Rompuy przekonywał zebranych dziennikarzy o merytoryczności wyboru Tuska; że jego zwycięstwo w rywalizacji nie jest rezultatem wynikającym z kryteriów personalnej układanki. Niestety, są poważne przesłanki, żeby sądzić, że Tusk został wybrany ze względu na swoją potulną usłużność wobec Angeli Merkel, a nie ze względu na deklarowaną niezłomność wobec putinowskiej Rosji. Taka niezłomność wobec Rosji jest bowiem ostatnią rzeczą, jaką oczekuje od niego Merkel i pozostali przywódcy państw związanych z Rosją rozlicznymi interesami.

Oni nie potrzebują wojownika, a jeśli już, to co najwyżej twitterowego. Unia ze swojej obecnej natury nie jest w stanie przeciwstawić się Putinowi ani materialnie, ani tym bardziej zbrojnie, więc potrzebuje wygadanego, gładkiego krętacza, który potrafi zrobić Europejczykom wodę z mózgu pod pozorem wojowniczości i niezłomności. To kryterium Tusk spełnia znakomicie, o ile potrafi uporać się z angielskim, co jest raczej niemożliwe, więc tu także nie wróżę dobrze tym nadziejom.

Ale ja się przecież nie będę martwił o spełnienie kalkulacji niemieckich co do Tuska. Ja się martwię, że spolegliwy wobec Niemiec Tusk na tym stanowisku spełnia co do joty kalkulacje Putina. Bo Niemcy Putinowi krzywdy zrobić nie dadzą, co widać wyraźnie po ich dotychczasowej polityce i postawie wobec Ukrainy. A Putin nam krzywdę może zrobić, jeśli mu świat nie przeszkodzi. A Tusk na swojej europejskiej posadzie nie pozostawia złudzeń - na niego nie możemy liczyć. Nie wyjdzie poza unijne życzenia, nie ośmieli się sprzeciwić tym, którzy go na to stanowisko przeforsowali. I to jest dla mnie jeszcze smutniejsze od spodziewanego obciachu.

Jakby nie patrząc, wychodzi na to, że po kadencji Tuska w Radzie Europejskiej słowo Polak nie zabrzmi dumnie w uszach Europejczyków unijnych. I nad tym ubolewam szczerze, aczkolwiek odrobinę złośliwie.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka