seaman seaman
5274
BLOG

Z dziejów głupoty w Trzeciej Rzeczypospolitej

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 33

Możemy się oczywiście zżymać na takie postawienie sprawy, ale fakty są bezlitosne – mamy państwo, które może rozbujać paru kelnerów i jeden sommelier. Żeby chociaż odwrotnie – kilku sommelierów i jeden kelner – brzmi jakoś lepiej, tak bardziej z francuska, a Francja wiadomo – elegancja, zaś obciachowy kelner byłby tylko na doczepkę. No, ale jest, jak jest, nie ma co zbytnio narzekać, w końcu mogło się okazać, że nasz rząd był podsłuchiwany latami przez nocnego stróża, będącego w zmowie z babką klozetową.

A  jeśli to nie była samodzielna kelnersko-sommelierska szajka finansowana przez biznesmena, jeśli za kelnerami stali profesjonaliści ze służb tajnych, jawnych czy nawet dwupłciowych? - ktoś zapyta. To równie źle dla naszych rządowych gadułów, gdyż w przypadku zachowania przez nich powściągliwości w mowie i piciu, i gdyby nie latali po mieście zachwyceni swoją rolą i kartą służbową, to nawet wytrawni szpiedzy mieliby ciężki orzech do zgryzienia.  Musieliby szukać innych haków, innych sposobów i dojść, posłużyć się o wiele bardziej skomplikowaną technologią i to bez gwarancji powodzenia. Jest bardzo małe prawdopodobieństwo, wręcz graniczące z niepodobieństwem, że nawet najbardziej wykwalifikowani tajniacy byliby w stanie skompromitować cały rząd wraz z ochraniającymi go służbami specjalnymi, jak to zrobili kelnerzy.

W tym kontekście jednak musimy się zastanowić, kto w takim razie stoi na czele takiego państwa, kto rządzi, co to są za ludzie? Nie tylko dlatego, że dali się podsłuchać, bo to może się przydarzyć każdemu, vide: Angela Merkel, którą podsłuchiwali Amerykanie. Tu chodzi bowiem o niefrasobliwość graniczącą z głupotą, przyprawioną parweniuszowskim zamiłowaniem do bywania w ekskluzywnych miejscach  na koszt państwa.

Nie da się inaczej tego zakwalifikować, jeśli przyjrzymy się i porównamy treść rozmów w relacji do miejsc, w których się odbyły; wagę poruszanych tematów i stanowiska zajmowane przez delikwentów. Weźmy jako przykład spotkanie ministra spraw zagranicznych z byłym wicepremierem i ministrem finansów, czyli Radosława Sikorskiego z Vincentem Rostowskim. Obaj bardzo ważni politycy, każde ich słowo ma niesłychaną wagę dla wizerunku rządu; obaj z bardzo długim stażem w rządzie. Nie sposób więc przypuścić, że nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia swoich słów, nawet wypowiedzianych w towarzyskiej rozmowie. Każdy, kto uważa, że ci politycy byli nieświadomi tego kontekstu mógłby równie dobrze nazwać ich wprost idiotami.

Mamy więc dwóch ludzi absolutnie świadomych, co się może stać, jeśli ich rozmowa zostanie upubliczniona. Po czym udają się skocznym krokiem do restauracji znanej na całą stolicę między innymi z tego, że spotykają się tam członkowie rządu. Następnie zamawiają te befsztyki, króliki, wątróbki gęsie i wina i zaczynają gaworzyć o ważnych sprawach państwowych, lecz zupełnie bezceremonialnie w tym sensie, że zdają sobie sprawę, iż wypowiadanych opinii nigdy nie powtórzą publicznie.

To jest clou całego zdarzenia – oni idą sobie pojeść i popić na służbową kartę do ekskluzywnej restauracji, a przy okazji pogadać o niby doniosłych kwestiach, ale niezobowiązująco, czyli bez konsekwencji wynikającej z ich pozycji, funkcji i stanowisk. W trakcie rozmowy nie zapadają żadne decyzje, wymieniane przez nich opinie nie mają ani znaczenia, ani dalszego ciągu. Niczego poważnego nie załatwiają, nic nie ustalają, po prostu przelewają z pustego w próżne. Na czym zatem miałby polegać deklarowany przez Sikorskiego służbowy charakter spotkania?

Przecież nie na tym, że Sikorski proponuje Rostowskiemu jakieś ambasadorstwo, które dla  pozycji i wobec aspiracji byłego wicepremiera jest po prostu małym piwem. Służbowy charakter spotkania  nie może też wynikać z formalnej pozycji obu delikwentów w szeroko rozumianej dziedzinie spraw zagranicznych, bo w takim razie żadne ich spotkanie nie mogłoby zostać uznane za prywatne, to absurd. W takiej sprawie można zamienić kilka słów przy najbliższym posiedzeniu rządu albo wpaść do gabinetu ministra czy biura poselskiego.

Zresztą to samo dotyczy wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej i szefa ściśle tajnej służby(!) CBA Pawła Wojtunika, którzy umawiają się równie niefrasobliwie w tej samej restauracji, żeby sobie przedyskutować aspekty ściśle tajnej operacji dotyczącej korupcji w rządzie. Przecież to woła o pomstę do nieba, bo o ile można zrozumieć niefrasobliwą głupotę u polityków zauroczonych blichtrem władzy, to zachowanie Wojtunika jest zbrodniczym brakiem profesjonalizmu. Jeśli bowiem jest prawdą, że tamta rozmowa dotyczyła korupcji w rządzie, to można śmiało podejrzewać, że brak rezultatów przeszukania u wiceministra Rynasiewicza i posła Burego jest konsekwencją podsłuchania rozmowy w restauracji, w której wicepremier rządu i szef tajnej służby beztrosko omawiali tę sprawę. Normalnie ręce opadają wobec takiej głupoty.

Sikorskiego i innych rządowych notabli najzwyczajniej w świecie świerzbi służbowa karta, on chce sobie pożyć jak panisko, zachwyca go w gruncie rzeczy splendor pozycji, która pozwala mu ot tak, bez specjalnego powodu odwiedzić luksusowe miejsce, które mu imponuje; takie miejsce, gdzie może wyrzucić parę tysięcy złotych i nawet nie wiedzieć ile. On po prostu wewnętrznie pęka z dumy, że może tam pójść za friko i pławić się w spojrzeniach plebsu. On jest zaślepiony sobą i swoimi możliwościami, czyli tym, już przysłowiowym, żyrandolem władzy.

Otóż rzekomy służbowy charakter tego spotkania polega wyłącznie na tym, że Sikorski używa służbowej karty, na niczym więcej. Nie ma żadnego merytorycznego powodu, żeby taka tuzinkowa rozmowa (pomijając język) nie odbyła się w gabinecie lub w bufecie ministerstwa, jeśli taki tam jest. Kelner mógł skompromitować Sikorskiego i Rostowskiego nie dzięki dostępowi do sprzętu podsłuchowego ani nie dzięki miejscu, w którym pracował – te dwa warunki jeszcze nie wyczerpują znamion stuprocentowej szansy powodzenia. Kelner mógł ich skompromitować dzięki niefrasobliwej głupocie i szczeniackiemu zamiłowaniu do luksusu, blichtru, zewnętrznego splendoru władzy.

To jest jedyne wytłumaczenie, dlaczego dwóch prominentnych reprezentantów władzy dało się przyłapać obsłudze restauracji na beztroskim wypowiadaniu haniebnych opinii na bardzo poważny temat. Dokładnie analogiczną mentalność i merytoryczną powierzchowność prezentuje Sikorski w swoim służbowym wcieleniu, czyli podczas wykonywania obowiązków ministra spraw zagranicznych. Jest klasycznym podręcznikowym przykładem mocnego w gębie prostaczka, któremu niebotycznie imponuje uznanie większych i silniejszych od niego partnerów w polityce.

Właśnie przeczytałem jego typową wypowiedź, która poraża tromtadracką prymitywnością w najbardziej groteskowym papkinowskim stylu. Sikorski z ogromną pewnością siebie wyraża opinię, że Unia wyjdzie zwycięsko w konfrontacji z Rosją, gdyż gospodarczo jest ponoć osiem razy większa, a wraz z NATO szesnaście razy silniejsza od Rosji. Sikorski niczym Papkin puszy się, że wygramy z Putinem na pewno. To jest dokładnie tak, jakby stawać naprzeciw bandyty z naukowym opracowaniem  w ręku i udowadniać mu, że statystyka pokazuje, że kiedyś na pewno wyląduje w więzieniu. Z Hitlerem też w końcu wygraliśmy, ale sęk w tym, że nikt nie chciałby tego sukcesu przeżywać jeszcze raz.

Tymczasem osobnikom jak Sikorski wydaje się, że słowa zastąpią czyny, czyli że im jest mocniejszy w gębie, tym większy ma respekt u przeciwnika. To jest tak beznadziejnie jałowe, jak twitterowe potyczki Sikorskiego. Trzy lata temu polski minister spraw zagranicznych dokonał buńczucznego wpisu na Twitterze pod adresem prezydenta Syrii. „Panie Asad, zrezygnuj Pan, albo zobaczymy się w Hadze” - napisał nasz chwacki Radek. A Sikorski nie musiał tego pisać, bo nie miał żadnego merytorycznego wpływu na los syryjskiego satrapy. Napisał więc to, co napisał, z równie czystej co jałowej woli zaistnienia choćby wirtualnie, skoro na rzeczywistość wpływu nie ma.

Od tego czasu w Syrii w rezultacie wojny domowej zginęło ponad 162 tys. ludzi, 2,5 mln uciekło z kraju, a 6,5 mln opuściło swoje domy. Minęły więc od gróźb Sikorskiego trzy lata, Asad ma się dobrze, niedawno wygrał kolejne wybory, a także uroczyście świętował kolejną rocznicę objęcia władzy. Czuje się bezpieczny pod protektoratem Rosji, Haga mu zwisa, podobnie jak pogróżki Sikorskiego. Jeśli mu się noga powinie w końcu, to nie będzie w tym nawet cienia zasługi naszego twitterowego wojownika, to oczywiste.

Zapewne kiedyś krwawy dyktator tę władzę straci albo i nie straci, może umrze spokojnie jako władca. Jakkolwiek się potoczą losy Asada, Sikorski nie będzie miał na to wpływu. Twitterem nie zwycięża się dyktatorów, a służbowa karta nie usprawni polityki zagranicznej. Można natomiast za pomocą tych gadżetów napompować swoje ego do rozmiaru opony od Fergusona. I to jest jedyna stona osobowości Sikorskiego, która ciągle się rozwija.

PS. Zapraszam na kolejny odcinek Alfabetu Szczerego Przywódcy na portalach wPolityce i wSumie. Już dzisiaj hasła na literę "S" część II, a wśród nich Sikorski, Szejnfeld, Szumilas oraz inne, bardzo na czasie i na miejscu, zwłaszcza co do osoby naszego szczerego przywódcy... : http://wpolityce.pl/polityka/206671-alfabet-szczerego-przywodcy-s-jak-sikorski-szczurek-szejnfeld-szelag-szumilas-czesc-ii

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka