seaman seaman
4271
BLOG

Pakiet Tuska, czyli dylematy obywatelskiej demokracji sterowanej

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 44

W pierwszych słowach mojego postu upraszam szanowną administrację, żeby mnie nie prześladowała za brzydkie wyrazy, bo cytuję ministra spraw zagranicznych, wyuczonego w Oxfordzie na angielskiego dżentelmena. I jeśli taki wytworniś klnie niczym woźnica konnej platformy z węglem, to czyni to w celu zaakcentowania pewnych niuansów dyplomatycznych, a nie z upodobania do mowy wiązanej, to chyba jasne. Po tym koniecznym wstępie, wyjaśniającym prawdziwe intencje dżentelmenów gawędzących służbowo przy prywatnym winie, przechodzę do rzeczy.

Czy cyrk zawita na ulicę Wiejską w Warszawie i będzie ekscytował polityczną widownię aż do wyborów? Czy spełnią się marzenia szefa polskiej – za przeproszeniem – dyplomacji, żeby „zrobić dwuletni cyrk i zajebać PiS komisją specjalną w sprawie Macierewicza”? To bardzo ciekawe, czy Donald Tusk pójdzie na ten gitowski scenariusz ministra Sikorskiego, bo jeszcze niedawno tak bardzo leżało mu na sercu dobro polskich służb specjalnych, że odżegnywał się stanowczo od tego pomysłu.

A mówiąc wprost, premier boi się komisji śledczej w sprawie Macierewicza, jak to już pół roku temu wyraził dosłownie poprzez rzecznika rządu Małgorzatę Kidawę-Błońską. Wtedy także powiedział, że nie tylko nie chce tej komisji, lecz będzie przekonywał innych, by komisji nie poparli, nie chce bowiem spowodować "erupcji informacji na temat służb". Już wczoraj, kiedy jeszcze nie zdążyło przebrzmieć echo informacji o skierowaniu do pierwszego czytania w Sejmie uchwały o powołaniu tej komisji, minister obrony Tomasz Siemoniak galopem poleciał do radia przestrzec słuchaczy, jak bardzo taka komisja może zaszkodzić służbom specjalnym.

Zatem, pomimo fascynacji ministra Sikorskiego sztuką cyrkową, może on się obejść smakiem i widowiska nie będzie, a PiS trzeba będzie dorżnąć innym sposobem. Już tam minister Sienkiewicz obmyśla jakiś cwany wybieg, żeby rządy spod znaku „ch..., dupy i kamieni kupy” miały zapewnioną kontynuację. Swoją drogą, Sikorski i Sienkiewicz jako ministrowie wydają się być nieporozumieniem nawet na tle rządu Tuska, co z kolei jest sztuką nie lada.

Zapowiedź powołania tej komisji wygląda bowiem na kolejną próbę Tuska zastraszenia opinii publicznej rzekomym pisowskim faszyzmem. Można z dużym prawdopodobieństwem powróżyć, że za chwilę odbędzie się rutynowy medialny taniec posłów Grupińskiego i Halickiego wokół nieśmiertelnej idei partii obywatelskiej pod przewodnictwem Donalda Tuska, czyli postawienia przed Trybunał Stanu przywódców opozycji. Obywatelska demokracja sterowana ma bowiem identyczne przesłanie, jak babcia Pawlakowa – demokracja demokracją, ale opozycja powinna dzielić los dinozaurów.

Innym dylematem partii żartobliwie zwanej obywatelską są lotne frazy samego premiera Tuska, które ten w zapalczywej niefrasobliwości co i raz wypuszczał ze swojej studziennej jaźni, czyniąc to tym łatwiej, im trudniej mu się teraz z nich wyplątać. W chwili obecnej najbardziej na miejscu i na czasie jest słynne stwierdzenie naszego szczerego przywódcy sprzed roku. „Być polskim premierem to stukrotnie ważniejsza rzecz niż awanse europejskie” - powiedział w czerwcu 2013 premier Tusk, kiedy przymilni dziennikarze nagabywali go kokieteryjnie o jego brukselskie plany co do posady z immunitetem. Przy czym – rzecz jasna - o tych immunitetowych korzyściach taktownie nie wspominali.

Jednak w przypadku ewentualnego wyboru Brukseli przez Tuska, oprócz wytłumaczenia społeczeństwu, dlaczego to polskie premierostwo się tak nagle zdewaluowało w stosunku do europejskiego awansu, beneficjentów obywatelskiej demokracji sterowanej boli głowa także od dylematu: Co po Tusku? Są więc różne szkoły, jak to zwykle bywa w takich razach.  Te najbardziej prymitywne, jak choćby pod egidą Lecha Wałęsy, optują za intronizacją Grzegorza Schetyny, który zareagował na to niczym stary koń kawaleryjski na trąbkę, czyli  zarżał radośnie.

Powyższe rozwiązanie jest proste jak konstrukcja cepa i dlatego bardzo pociągające dla poczciwych lemingów. Jednak fakt, że salwatorem Platformy ma być Schetyna kojarzony z  „Grześkiem”, na którego niewytłumaczalną bierność skarżył się słynny „Zbychu” w podsłuchanej rozmowie z „Rychem”, świadczy o chwalebnej ciągłości korzeni partii obywatelskiej, które – przypomnijmy – ciągną się od legendarnej partii liberałów aferałów, a potem niemal niepostrzeżenie łączą się z korzeniami generała Czempińskiego oraz jemu podobnych ojców założycieli Platformy Obywatelskiej.

Natomiast Gazeta Wyborcza ma dla partii Donalda Tuska inne rozwiązanie, lecz także zgodne z jej korzeniami. Na lewo patrz! – komenderuje organ Michnika, proponując Tuskowi eskalację wojny z Kościołem, katolicyzmem i religią. To pod pozorem obrony świeckości państwa ma przysporzyć głosów lewicowych, a będzie wiarygodne, skoro sam Tuska zadeklarował socjaldemokratyczny feblik w swoim liberalnym serduszku. Poza tym Tusk ma bowiem obiecać, że będzie nam  jak w komunistycznej bajce o świetlanej przyszłości, która nastąpi, gdy odbierzemy pieniądze bogaczom i oddamy biedakom. Jest to oczywiście podchwycenie liberalnej myśli ministra Sienkiewicza o opodatkowaniu tłustych misiów biznesowych.

Poza tym Gazeta Wyborcza proponuje Tuskowi, żeby zrealizował różne takie drobiazgi, o których zapewne zapomniał przez te siedem lat, bo trudno inaczej wytłumaczyć ich niepodjęcie przez naszego szczerego przywódcę. No, bo przecież, ileż to potrzeba roboty, żeby znacząco podnieść płace szerokim rzeszom społecznym, a także zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo Polakom i to wszystkim, nie tylko tym, co żyją w zamkniętych osiedlach? Takie tam przyczynkarstwo w zasadzie – powszechny i tani transport publiczny, powszechny dostęp do służby zdrowia, bezpłatna edukacja publiczna, sprawne państwo. Według czerskich, jeśli Tusk przed wyborami pokaże taki "pakiet" obiecujący wszystkie te dobrodziejstwa, to będzie dobrze i lewicowy elektorat pójdzie jak w dym za Platformą. Gazeta Wyborcza przedstawiając tę receptę na sukces, oczywiście taktownie nie wspomina, że taki pakiet Tusk obiecuje rok w rok, już od siedmiu lat z górą.

Jeszcze inny sposób w formie stirlitzowskiej - jako  sprawę do przemyślenia - przedstawia Tuskowi  jego zagorzały wielbiciel Bogusław Chrabota. Chrabota wybił się na redaktora naczelnego organu Hajdarowicza i w związku z tym czuje się zobowiązany do przedstawiania oryginalnych koncepcji ratowania państwa Tuska, choćby nawet pochodziły z księżyca, prosto od Pana Twardowskiego.

Chrabota się nie patyczkuje i wali prosto spod serca różne swoje romantyczne wizje. Generalnie, według jego koncepcji Tusk powinien pójść na całość, czyli rzucić wszystko co krajowe i partyjne w diabły i jechać do Brukseli. Partia zaś rzucona w ten sposób na głęboką wodę albo się utrzyma, albo zatonie. Jak zatonie, to trudno – mówi Chrabota do Tuska – ale może nie zatonie. Partia powinna ratować się sama, czas, żeby Tusk ją odstawił od macierzyńskiego cycka, a sam podjął epokowe wyzwanie w Brukseli – pisze Chrabota. Bowiem jako szef Rady Europy Tusk będzie rozmawiał z Putinem i Obamą jak równy z równym. A domyśle przecież mamy – Chrabota z wrodzonej taktowności tego nie napisał – jeszcze żaden Polak nie rozmawiał z rosyjskim przywódcą jak równy z równym. Z wyjątkiem Stefana Batorego, który zresztą nie był Polakiem.

Jak z tego wynika, scenariusz Chraboty jest niezwykle romantyczny i ja tu nie widzę zbyt dużego pola do popisu dla Tuska, którego najbardziej romantyczną wizją jak do tej pory jest wygranie następnych wyborów, jeśli nie brać pod uwagę ślubu kościelnego przed wyborami w 2005 roku. Ale tego nie możemy liczyć, bo Tusk nie był jeszcze premierem, wtedy marzył o żyrandolu w pałacu i cygarach kolumbijskich na koszt państwa.

Poza tym redaktor "Rzeczpospolitej" w celu ożywienia swego pomysłu szokiem poznawczym stawia twardą tezę, że Tusk stał się obiektem kultu jednostki w swojej partii i okolicach, a tym samym hamulcowym reform, więc  nic tu po nim, bardziej sie przyda Europie. Jest to o tyle spóźniona konstatacja, że Tusk był zawsze hamulcowym reform, istota jego polityki polegała na tym, żeby nie narażać się ludziom jakimiś uciążliwymi zmianami czy reformami. Sam to mówił wielokrotnie, chociaż nie dosłownie, hasła ciepłej wody w kranie lub małych kroków w reformach są tego dowodami. Zatem w sensie reformowania i modernizacji państwa Tusk od zawsze był w Polsce do niczego niepotrzebny. Nigdy nie chciał robić polityki w celu zmiany czegokolwiek w państwie na lepsze, lecz jedynie wygrywać wybory, to każdy widzi.

W związku z powyższym nie widzę szans powodzenia żadnej z powyższych koncepcji ratowania rządu PO. Wszyscy ci ratownicy oczywiście chcą dobrze, lecz będzie jak zawsze. Doświadczenia siedmiu lat rządów, ale także z ostatnich dni i tygodni, nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do wyboru formy owego ratunku. Donald Tusk będzie ratował swoje rządy szantażem, przekupstwem, zastraszaniem mediów, fałszerstwem wyborczym, drukowaniem pieniędzy, kłamstwem, cyrkiem propagandowym, sfingowanymi zarzutami i równie sfingowanymi procesami.

Gdyby chodziło o Kaczyńskiego, to czerskie media zaraz by zawrzasły, że to zwyczajny faszyzm. Ale ponieważ chodzi o Tuska, szczodrego rozdawcę państwowych łask, dóbr, zaszczytów i przywilejów dla swoich, to mówi się jedynie o Pakiecie Tuska. Tak działa obywatelska demokracja sterowana.

PS. Zapraszam na kolejny odcinek Alfabetu Szczerego Przywódcy na portalach wPolityce i wSumie. Już w sobotę hasła na literę "S" część II, a wśród nich Sikorski, Szejnfeld, Szumilas oraz  inne, bardzo na czasie i na miejscu, zwłaszcza co do osoby naszego szczerego przywódcy... 

 
seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka