seaman seaman
3582
BLOG

O człowieku, co się nie oburza na rosyjski błąd

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 33

Wiadomo jest, że błędy i nieszczęścia chodzą parami, a niekiedy całymi stadami. Osławiony błąd polskiego pilota, który swego czasu zdawał się być ojcem wszystkich smoleńskich błędów (matką była Anodina) powoli zaczyna mieć konkurencję i towarzystwo. Karierę medialną robi już bowiem „błąd rosyjski”. Ponieważ na razie dotyczy wyłącznie zamiany ciał w trumnach albo dokumentów z sekcji zwłok, można by mu nadać roboczą nazwę „błąd roztargnionego patologa”.

Główna różnica pomiędzy błędem polskiego pilota, a błędem rosyjskiego patologa polega na tym, że ten pierwszy budził w postępowych mediach całe pokłady wiarygodności, natomiast rosyjski budzi w nich tylko niesmak. Tak to już jest w salonowym towarzystwie z przechyłem na wschodnią stronę. Ot, pomyłka się zdarzyła jedna z drugą, a wszystko w rezultacie pośpiechu z pochówkami ofiar, bo nasze państwo się spieszyło, żeby zdać egzamin. A wiadomo, że jak się Tusk spieszy, to KGB się cieszy.

„Chodziło przede wszystkim o to, by jak najszybciej zorganizować uroczyste pogrzeby i zadbać o osierocone rodziny” - pisze z głębokim zrozumieniem redaktor Czuchnowski i zaraz dodaje, że teraz będą nowe pogrzeby i jemu pozostanie niesmak. To taka przypadłość dziesiątkująca postępowe salony.

Bardzo ciekawa historia – pośpiech wynikał z troski o rodziny i z tego pośpiechu te same rodziny przez dwa i pół roku przeżywały żałobę przy grobach obcych osób. A w międzyczasie państwo seryjnie zaliczało egzamin po egzaminie. I teraz Czuchnowski ma niesmak. Według niego prokuratura przeprowadza ekshumacje mając na względzie wrażliwość rodzin. A co miała na względzie, kiedy kompletnie odpuściła udział w sekcjach zwłok?  Może chodziło o wrażliwość kagiebisty? Zapewne, skoro polski rząd już w kwietniu 2010 odżegnywał się od udziału w rosyjskim śledztwie, ponieważ „każda ingerencja rządu w proces badania byłaby bardzo źle odebrana”.

Jakoś tak im bliżej weekendu, tym większą mam skłonność do ekstrawaganckich zachowań i właśnie w piątek postanowiłem posłuchać pewnego tokującego radia. Zachciało mi się dowiedzieć w szczególności, co tam słychać u redaktora Żakowskiego. Z prostej ciekawości, bo wiadomo, że redaktor już rok temu ogłosił śmierć PiS-u, więc głowiłem się o czym on teraz gada, skoro jego życiowa pasja przestała mieć rację bytu? Ale jak to zwykle bywa w życiu, zawiodłem się srodze, gdyż redaktor nie był obecny w radiowym poranku. Zbiesił się, czy wyjechał do ciepłych krajów?

Cokolwiek zrobił,  nie było go, ale byli jego chłopcy malowani, czyli Władyka z Lisem oraz dziewczyny jak maliny - Wielowieyska z Nowakowską. Co mi szkodzi posłuchać – pomyślałem sobie – skoro pluralizm aż się przelewa w tym towarzystwie? I nie zawiodłem się, bo też był kontekst wrażliwości. Dyżurny historyk tokefemu Wiesław Władyka dziwował się bardzo wrażliwości Polaków: - „Do ludzi jakoś te ekshumacje silnie trafiają...”. No proszę, co to jest za naród ci Polacy! – przejmują się, że w grobach ich bliskich są pochowane inne zwłoki. A przecież ludzie powinni zrozumieć, że  nasze państwo spieszyło się na egzamin. Przyjdzie chyba Władyce na nowo napisać historię, żeby przyszłe pokolenia nie trwały w przesądach, co do życia po śmierci.

Nie zawiodła mnie także redaktor Nowakowska, która pryncypialnie wytknęła premierowi Tuskowi, iż jego „rząd powinien mówić, że sam jest oburzony rosyjskim błędem”. Ale też nie pociągnęła tego pasjonującego wątku dalej. A przecież wręcz po chamsku narzuca się pytanie, dlaczego w takim razie rząd nie mówi, skoro to takie dlań korzystne? Boją się, że Putin wojnę nam wypowie? Co Tuskowi szkodzi oburzyć się na rosyjski błąd? Czy on głupszy od redaktor Nowakowskiej? Skoro nawet postępowe media mówią o "rosyjskim błędzie", to i rząd mógłby sobie nabić trochę plusów dodatnich przyłączając się do powszechnego oburzenia. Niestety, wychodzi na to, że Tusk, owszem, chce sobie nabić punktów, tylko że nie tutaj, ale w całkiem innym kraju.

Dziwię się, że taka roztropna redaktorka jak Nowakowska na to nie wpadła. Przecież wystarczy odrzucić te motywacje premiera, które środowisko Gazety Wyborczej i tak odrzuca w czambuł i pozostanie nam goła prawda niczym kaktus na dłoni. Jeśli więc założymy, że nasz szczery przywódca w żaden sposób nie jest uwikłany w okoliczności, które spowodowały katastrofę smoleńską; że rosyjski szczery demokrata nie ma nań żadnego haka i Tusk w tej kwestii w ogóle nie ma sobie nic do zarzucenia, to dlaczego się nie oburza na "rosyjski błąd"? Przecież nie chodzi mu o fasadowe pojednanie z putinowską Rosją wymyślone naprędce przez putinowskich poputczików, bo już każdy wie, że to pic na wodę fotomontaż. Co zresztą sam Putin niemal codziennie potwierdza upokarzając Polaków, a Tuska w pierwszym rzędzie.

Na moje oko, skoro hipotetycznie wykluczyliśmy tamte opcje, to Tuskowi może chodzić wyłącznie o jedno – o stanowisko w Brukseli i wytęskniony, wysłużony u Merkel immunitet. On bowiem ma w pamięci poślizg Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu Rosja zablokowała wszelkie międzynarodowe fuchy po zakończeniu kadencji prezydenckiej. I teraz nasz filipiński łącznik chodzi po redakcjach wspominając dawne czasy niczym dziad proszalny po wiejskich zakrystiach. Tusk dobrze wie, że bez poparcia Rosji może co najwyżej pilnować obejścia u jakiegoś znajomego Niemca.

To jest trup w szafie premiera i dlatego wije się niczym piskorz czy inna gadzina, żeby nie podpaść carowi Władimirowi. Dlatego też, choćby cały medialny mainstream przez całą dobę na okrągło powtarzał mu, że powinien być oburzony „rosyjskim błędem” i choćby cała Polska pluła mu codziennie w twarz, to Tusk tylko się rzewnie uśmiechnie i powie, że to ciepły deszczyk kropi.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka