seaman seaman
2790
BLOG

Rzecznik Graś i Mona Liza

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 49

Różni ludzie zachodzą w głowę, jaki to czarowny urok tkwi w rzeczniku Grasiu, że premier Tusk się  tak doń przywiązał, jak nie przymierzając prezydent Komorowski do WSI. Wiadomo jest co prawda, że premier Tusk stawia przede wszystkim na bezgraniczne zaufanie, jeśli chodzi o dobór współpracowników, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Przecież można przytoczyć liczne przykłady zaufanych niegdyś, a nawet można powiedzieć – totumfackich premiera Tuska – którzy jednakowoż z mety wylatywali, gdy tylko pierwsze sondaże wykazały, że ufność wobec nich się premierowi nie opłaca.

Tymczasem ten feblik premiera do przybocznego rzecznika jest widoczny gołym okiem, jak w brazylijskim serialu. Do tego stopnia, że rozgorączkowany Tusk publicznie daje świadectwo niewinności swojego ministra i ostrzega dziennikarzy, żeby nie ważyli się skalać jego imienia, bo pójdą w kamasze albo jeszcze gorzej. No więc mamy niezwykłe zjawisko w politycznej przyrodzie, bo tego jeszcze nie było, żeby szef rządu groził sądem za krytykę swojego współpracownika. A trzeba pamiętać, że zarzuty wobec ministra Grasia nie spadły bynajmniej z nieba, postawiło je CBA, badali je biegli, a sprawę prowadziła prokuratura.

Ja mam oczywiście swoją hipotezę na temat szczególnego przywiązania premiera do ministra, którą wydedukowałem, obserwując ich wzajemne relacje. Proszę bowiem zauważyć, że obaj delikwenci występują nie tylko na konferencjach prasowych, co jest zwyczajnym procederem w relacjach szefa rządu i rzecznika. Tusk jednak ciąga Grasia za sobą wszędzie, również na bardzo merytoryczne spotkania czy wyjazdy. Żeby nie popaść w nihilizm poznawczy, jak jakiś Palikot, postarałem się o przykłady z życia.

Wszystkie one mają wspólny mianownik, który wyjdzie na jaw  w trakcie mojej prezentacji. Kto dzisiaj pamięta, że Paweł Graś  był żelaznym kandydatem na koordynatora służb specjalnych, a z jakichś bliżej nieznanych powodów zrezygnował.  W każdym razie był w tej dziedzinie oficerem największych nadziei Platformy, tymczasem służbami zajął się  Jacek Cichocki. Jakikolwiek był powód tajemniczej rezygnacji, to mamy pierwszą sprawność Grasia – biegłość  w zakulisowej grze.

Pamiętacie niedawne spotkanie Tuska z klubem PiS w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego? Na rozmowę z ekspertami PiS premier Tusk udał się z kim? Otóż z Grasiem właśnie! Co również świadczy niezbicie, że jest on ekspertem premiera w kwestiach zarówno ubezpieczeń społecznych, problemów demograficznych oraz finansów państwa. I to jest następny przyczynek do domniemanej przeze mnie renesansowości ministra Grasia. Jak się już zapewne wszyscy domyślili, to jest właśnie moja hipoteza – premier przywiązał się do niego z powodu jego umiejętności na miarę człowieka renesansu.

Następny dowód na moją tezę – awantura premiera z dziennikarzami, kiedy to szczególnie ucierpiała moja ulubiona alegoria rzetelności dziennikarskiej, czyli Katarzyna Kolenda–Zaleska. To ją właśnie rozeźlony Tusk skierował na szkolenie informatyczne w zakresie wyszukiwania informacji w internecie. A do kogo ją Tusk skierował? Do ministra Grasia rzecz jasna. Więcej nic nie powiem, ale jeśli to się potwierdzi w przyszłości, to Polska nie wie, jakiego Leonarda się dochowała! Dlatego to nie jest żaden afekt ze strony premiera Tuska, jak pisałem na początku, to jest po prostu wyrachowanie.

A przecież mamy także w pamięci fatalny dzień 10 kwietnia 2010, do Smoleńska przylatują premierzy Polski i Rosji, wydarzyła się straszna tragedia. Poza wszystkim pamiętajmy jednak, że to są przywódcy, którzy mają na względzie swoje racje stanu, także interes państwa. Współczucie i ból jak wszyscy odczuwają, ale nie po to wybieramy władzę, żeby nam się rozklejała w sytuacji krytycznej, a taka była wtedy w Smoleńsku. Premier Putin, kiedy przyleciał na miejsce tamtej tragedii, miał ze sobą człowieka, który był w Rosji znawcą prawnych aspektów takiego zdarzenia i rozpoczynającego się śledztwa. Donald Tusk natomiast miał Grasia. Otóż jeśli nie chcemy uznać naszego drogiego przywódcy za mało bystrego – a przecież nie chcemy! - to jasne jest, że to Graś musi być znawcą prawa międzynarodowego. Chociaż się z tym nie obnosi, jak niektórzy. Przecież premier Tusk, przywódca dość dużego kraju w środku Europy, nie mógł, po prostu nie mógł zapomnieć o zabraniu takiego specjalisty!

Jeśli jednak ktoś ma jeszcze wątpliwości co do renesansowej proweniencji ministra Grasia, to bardzo proszę – oto bezpośrednie ogniwo łączące tamten świat  z ministrem III RP. Wszyscy znamy perypetie prokuratorskie Grasia z podpisami. Już pomijając meritum sprawy, proszę zwrócić uwagę, że podpis ministra charakteryzuje się podobną tajemniczością, co uśmiech Mony Lizy na obrazie Leonarda da Vinci. Każdy, kto się z tym podpisem zetknął, widzi w nim co innego.

Sam delikwent, który przecież tyle razy podpis składał, a przez to i oglądał, dostrzegł w nim rękę fałszerza. Żona ministra, czyli pani Grasiowa z kolei zobaczyła w tym jego rzekomym podpisie swoją rękę. Grafolodzy powołani do zbadania podpisów widzą w nim rękę Grasia. Donald Tusk na wszelki wypadek tego podpisu wcale nie ogląda, żeby nie popaść w chaos poznawczy, ale na razie mu ufa, póki sondaże nie powiedzą, żeby przestał. Prokuratura, która zleciła ekspertyzy podpisów umorzyła śledztwo, czyli nic w nich nie zobaczyła.

Cholernie tajemnicza historia jak te z cyklu o templariuszach i Panu Samochodziku. W podpisie Grasia bowiem też  jest drugie dno, niewidzialna ręka,  nierozwikłana zagadka. No, bo popatrzmy. Przestrzegając domniemania niewinności, czyli zakładamy, że oboje państwo Grasiowie nie kłamali. Nie ma powodu wątpić także w biegłość biegłych. Nie można wątpić w uczciwość prokuratora, który uwierzył pani Grasiowej. Premier z kolei powinien z definicji być jak żona Grasia...tfu...gdzie tam Grasia... jak żona Cezara, poza wszelkim podejrzeniem. Czyli wszyscy mają rację, pomimo że widzą co innego.

Identyczne perypetie są z uśmiechem Mony Lizy, którego tajemniczość była i jest powodem najdziwniejszych teorii i hipotez. Jedną z bardziej oryginalnych jest, że Mona Liza podała się mistrzowi za kogo innego i to ją tak śmieszy, że nie może się powstrzymać przy pozowaniu. Być może to również jest analogia do Grasia. Jeśli tak, to premierowi Tuskowi nie ma się co dziwić.

No więc trop renesansowy co do ministra uważam za potwierdzony. Wiem, że komuś może się nie podobać zestawienie Paweł Graś-Leonardo da Vinci. Ostatecznie mogę ustąpić, ale niewiele. Co najwyżej zamiast określenia go człowiekiem renesansu przystanę na bardziej kolokwialne. Ostatecznie ujdzie  renesansiak.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka