seaman seaman
2340
BLOG

Prawda według przyjaciół Moskali

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 65

Ledwie dwa dni temu Donald Tusk oznajmił, że ma dobre sygnały od Rosjan co do współpracy w wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej, a ci już potwierdzili swoje najlepsze chęci. Moskiewska gazeta  „Komsomolskaja Prawda”  napisała, że przyczyną katastrofy była tajna instrukcja, która nie pozwalała polskim pilotom odejść na inne lotnisko bez zgody  „głównego pasażera”.  Nie ma co dodawać, że według gazety taki dokument powstał z inicjatywy kancelarii prezydenta RP - komsomolscy orędownicy prawdy nie żywią co do tego żadnych złudzeń.

Reszta jest już kwestią najprostszej logiki i nie pozostawia wątpliwości: zgody głównego pasażera nie było, a piloci zdeterminowani niczym japońscy kamikadze nie mieli wyjścia – albo złamać instrukcję, albo popełnić samobójstwo. Jedno jest pewne, gdyby ksiądz Józef Tischner żył do tej pory, musiałby zmodyfikować swoją klasyfikację różnych rodzajów prawdy. Do tych trzech powszechnie już znanych kategorii dodałby prawdę przyjaciół Moskali, którzy nigdy nie dają za wygraną. Czyli ruską prawdę. Według moskiewskiej gazety Tatiana Anodina tylko z wrodzonej delikatności uczuć powstrzymała się od zamieszczenia tej prawdy w raporcie MAK. Taka zresztą jest komsomolska prawda już od pierwszego numeru tego dziennika i ona się nie zmieniła od roku 1925, czyli praktycznie od śmierci Lenina.

U nas najszybciej podchwyciła tę myśl Gazeta Wyborcza, która przesłuchała ministra Jerzego Millera, przewodniczącego polskiej komisji, która z kolei chce wygrać prawdę o katastrofie smoleńskiej na polecenie premiera Tuska. Wiadomo bowiem że nikt lepiej nie wygra prawdy niż czynnik osobiście zainteresowany. Ale o tym dziennikarze taktownie nie wspominają, chociaż wyrażają głębokie zatroskanie o bezstronność ludzi z wojska zasiadających w komisji.  Część wojskowych w komisji to są ludzie z Inspektoratu ds. Bezpieczeństwa Lotów w MON, który kontroluje siły powietrzne. Czy oni nie są sędziami we własnej sprawie? -trapią się wywiadowcy Wyborczej. Natomiast bezstronność rządu, premiera rządu, ministra-szefa rządowej komisji, którzy wyjątkowo wyraźnie występują w roli sędziów własnej sprawy, jakoś nie wzbudziła ich zastrzeżeń.

Za to obie strony wywiadu w lot chwytają tezę prawdy komsomolskiej. Więcej nawet, podbudowują tę prawdę niezbędnymi szczegółami i okolicznościami. I konkluzja ostra jak brzytwa Oleksego:

Gazeta: Tylko że w takich sytuacjach brak decyzji jest decyzją.

Miller: No tak.

Gazeta: A więc niepodjęcie przez prezydenta decyzji - co dalej robimy - było decyzją o lądowaniu.

Niestety, nawet taki stary wyjadacz jak Miller nie wytrzymał kategoryczności tego wniosku i zmuszony był zaznaczyć, że takich nagrań nie ma. W ten sposób prawda komsomolska nabrała nowej jakości w Gazecie Wyborczej.

Przypomnę dla porządku, choćby pobieżnie, historię tej przedziwnej prawdy, która zaczyna się od rzekomej presji prezydenta na załogę, a kończy - jak z powyższego wynika - na braku presji prezydenta na załogę. Najpierw była teza o naciskach prezydenta na załogę sformułowana na zasadzie rzekomego precedensu gruzińskiego. Potem rzekomo naciskał generał Błasik, który nawet posunął się do tego stopnia, że zasiadł za sterami osobiście. Wielka szkoda, że Rosjanie niepotrzebnie trzaskali dziobami, iż załoga we wraku była przypięta pasami na swoich fotelach. Z tego powodu musiała się rozwiać i ta bardzo atrakcyjna prawda. Następnie generał Błasik stał się depozytariuszem presji prezydenta i on miał nagadać pilotom, żeby lądowali bez gadania na smoleńskim klepisku. I znowu niedopatrzenie, bo nawet najwięksi rosyjscy specjaliści od prawdy nie odcyfrowali w czarnej skrzynce rozkazu Błasika dla pilotów o natychmiastowym lądowaniu.

No to oznajmiono nam nagle, że generał był pod wpływem alkoholu, a wiadomo przecież z ruskiej historii, że pijani generałowie wysyłają na śmierć swoich podwładnych bez zmrużenia oka. Ta wersja nie ostała się jednak mimo swojej specyficznej urody. Nawet najwięksi rusofile nie mogli uwierzyć, że ruskie standardy tolerowałby na pokładzie samolotu właśnie śp. Lech Kaczyński.

Wtedy na czoło popularności wysunęła się teza, że generał już samą swoją obecnością wywierał presję, która to teza następnie przeszła łagodnie w wersję, że również obecność prezydenta na pokładzie była presją. Ta się też nie ostała długo, gdyż była już zbyt surrealistyczna, a naród mamy prostoduszny – nie dałby wiary, że prezydent sam sobie winien, skoro wsiadł do samolotu. No i teraz mamy do czynienia ze zbrodniczym zaniechaniem prezydenta, który nie kazał załodze odlecieć gdzie indziej.

Mnie rzuca na kolana jeden kontekst tych wszystkich wersji o naciskach prezydenta na załogę. Proszę zauważyć bowiem, że pierwsze wersje zarzucały prezydentowi, że wtrącał się w kompetencje pilotów, rzekomo naciskając na lądowanie. Obecna oskarża prezydenta, że nie wtrącał się w kompetencje, nie naciskając na odlot na zapasowe lotnisko. Jednym zdaniem wersja o naciskach przeistoczyła się w wersję o braku presji. Niezbicie z tego wynika, cokolwiek by uczynił prezydent i czegokolwiek by nie uczynił, to by i tak zawinił.

Ale moim zdaniem to nie jest ostateczna hipoteza. Coraz bardziej przychylam się do poglądu, że będzie jeszcze jedna. O słabym prezydencie. Prezydent z prawdziwego zdarzenia widząc bowiem, że nie pomaga ani presja, ani jej brak, powinien był wydrzeć stery z rąk pilota i sam odlecieć na drugi krąg, na zapasowe lotnisko, czy gdziekolwiek indziej.

http://www.rp.pl/artykul/16,599639_Tusk--dobre-sygnaly-od-Rosjan-.html

http://www.rp.pl/artykul/2,601190_Tajna-instrukcja-przyczyna-katastrofy-.html

http://wyborcza.pl/1,111900,9016712,Polski_raport_zaboli_wszystkich.html

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka