seaman seaman
95
BLOG

Rykoszety Domosławskiego

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 60

W pierwszych słowach mojego postu pragnę poinformować, że książki Artura Domosławskiego nie czytałem, a w związku z tym mam o niej bardzo dużo do powiedzenia.  Ktoś słabo zorientowany w realiach Polski uzna to za groteskę, ale nie my, którzy wiemy, że to norma w III RP.  Co tam norma, to standard praktykowany przez autorytety i ma liczne precedensy, których nie ma potrzeby wymieniać.

Starzy żołnierze powiadają, że rany spowodowane rykoszetem pocisku są znacznie boleśniejsze i trudniejsze do uleczenia niż rany zadane bezpośrednio.  To doświadczenie weteranów pól bitewnych stosuje się również w naszej publicystyce, która jako żywo przypomina pole bitwy.  Specjalnie zaś się ta analogia odnosi do książki Domosławskiego, wokół której od rykoszetów się roi, od świstu kul uszy puchną, a to z tej przyczyny, że cokołem Ryszarda Kapuścińskiego potrząsnął ktoś z wewnętrznej partii michnikowszczyzny.

I to jest oczywiście istota tej zadymy, a nie jakieś tam esbeckie konotacje, romansowe historie czy reporterskie konfabulacje Kapuścińskiego.  Po pierwsze, wszystkie co cwańsze wiewiórki w Warszawie od dawna tę wiedzę miały.  Po drugie, od czasu „Hańby domowej” Jacka Trznadla, to żaden numer, że prominentni ludzie pióra są często po uszy umoczeni w mniej lub bardziej podłą kolaborację z reżimem.  Po trzecie, były precedensy z pisarzami klasy podobnej do Kapuścińskiego jak choćby Andrzej Szczypiorski, zatem cóż to za sensacja ?

Jak wspomniałem, istota tej sprawy polega na tym, że michnikowszczyzna nie ma do kogo strzelać.  Oni sami ten cokół pieczołowicie ustawiali przez lata, więc Kapuściński jest nie do ruszenia, gdyż trzeba by zaprzeczyć własnej, przez lata hołubionej legendzie.  Do Domosławskiego też nie bardzo można, bo on jest po prostu swój, a nie można publicznie utopić swojaka, bo to jest fatalny przykład i może zachęcić hołotę z zewnątrz.  Nie można też go zdezawuować, jak to uczyniono z kilkoma osobami, bo książka jest świeża i z dnia na dzień się nie da żadnej gęby przyprawić.

Owszem, starsi panowie dwaj, Bratkowski i Bartoszewski, mocno spostponowali autora biografii, ale to z prędkości, a poza tym jest takie prawo starszych państwa, że publicznie sobie mogą bąki puszczać.  Inni niestety nie mogą, więc zdezorientowani kompletnie strzelają na oślep, starając się jedynie, żeby nie trafić w pomnik i w swojaka.  Stąd właśnie bierze się tyle rykoszetów , które ranią nie tylko postronnych gapiów, osoby zainteresowane, ale i samych wojaków.

Wojciech Sadurski na ten przykład, wycelował sobie w Krzysztofa Masłonia, krytyka z „Rzeczpospolitej”, który śmiał się wypowiedzieć na temat wątku romansowego w biografii pisarza.  Efekt rykoszetowy jest komiczny, bo w kontekście Domosławskiego, który w końcu temat związków pozamałżeńskich w książce podjął, Sadurski pisze o pochopności.  Natomiast w kontekście Masłonia, który tylko sprawę komentuje, Sadurski używa epitetu „gnidowatość”. 

Podobnie ekstrawaganckie podzielenie odpowiedzialności za tekst, pomiędzy autora i komentatora, było dotychczas zadaniem tak zwanych cyngli.  Chcę w tym miejscu powiedzieć, że ja bardzo cenię przebiegłą publicystykę Sadurskiego w Salonie 24, chociaż prawie nigdy się z nim nie zgadzam.  W tej kwestii jednak bloger naszego salonu występuje w roli cyngla.

Jeszcze w innym kierunku wystrzeliła Magdalena Środa, która przypomniała sobie chyba o złotej zasadzie wszystkich fanatyków, że jeżeli fakty są przeciwko nam, to tym gorzej dla faktów.  Zatem postawiła śmiała hipotezę filozoficzną, że fakty są nietrwałe, a dobro i zło niejednoznaczne.  Mnie się od razu przypomniał ( ach, ta moja cholerna pamięć!) wywiad z nią w „Rzeczpospolitej”, w którym mówiła, że nie można kwestionować fundamentów demokracji. Ciekawy jestem bardzo, czy dzisiaj zaliczyłaby te fundamenty do faktów nietrwałych.

Jeśli chodzi o Domosławskiego, to pani Środa trąciła go jedynie lufą, ganiąc go za brak zrozumienia dla faktu, że granicą prawdy jest dyskrecja.  Troszkę się więc dyżurna filozofka Wyborczej nagimastykowała i udało jej się nie strzelić do konkretnego celu, ale jak z tego widać, rykoszetem oberwała nieźle.

Stosunkowo nieźle na tym tle wypada Tomasz Lis, który kiedy nie wie do kogo strzelać, to strzela w górę i zawsze na tym dobrze wychodzi.  Więc i tym razem coś zamamrotał o jednoznacznej dwuznaczności prawdy, o Platonie, Justynie Kowalczyk i Margit Bjoergen, a tylko na koniec się zasmucił, że Domosławski o Kapuścińskim napisał prawdę.  Bo według Lisa generalnie warto pisać prawdę, ale jak Domosławski pisze prawdę o Kapuścińskim, to jest to smutne. Najpocieszniejsze jest w tekście Lisa, że on wszystkie wymienione przez siebie osoby podziwia, a tylko jest mu smutno, że mówią prawdę.

W przypadku Lisa potwierdziło się raz jeszcze, że nawet gdy się strzela w górę, to te kule jednak spadają z powrotem na ziemię, a czasem wprost na delikwenta i to też zaliczamy rykoszetów, jako tak zwany przypadek ekstremalny.

Nikt nie może wiedzieć, jakie będą wszystkie konsekwencje tej książki, bo rykoszetów jest co niemiara, ale jedną można przewidzieć z dużą pewnością - Domosławski może się pożegnać z pisaniem biografii. Chyba że trafi mu się jakiś masochista psychiczny.


 

http://wyborcza.pl/1,86116,7619107,Tego_sie_nie_robi_.html

http://wojciechsadurski.salon24.pl/

http://wyborcza.pl/1,86116,7601209,Jednoznaczna_dwuznacznosc_prawdy.html


 

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka